Dzień 5:

Cluj Napoca (RO) – Târnăveni (RO)

106 km | 756 m

Od rana leje dalej. Atakuję gościa z recepcji z “reklamacją”, że nie ma wody. Prowadzi mnie do swojej kanciapki i wskazuje obskurny kibel ze zlewozmywakiem, gdzie za kran robi kawałek gumowego węża. Robię chociaż podstawowe pranie i w domku improwizuję gazową suszarnię . Ten obrazek świetnie symbolizuje stan campingu:

Do południa opady nie ustępują, więc ładuję się w ciuchy przeciwdeszczowe i ruszam dalej. Po drodze na horyzoncie pojawia się nawet trąba powietrzna, więc postanawiam się schronić w przydrożnym barze. Już po zmroku, po dłuższych poszukiwaniach, rozbijam się na polanie ukrytej za polem kukurydzy niedaleko miasteczka Târnăveni. Błoto wciąga mi buty, więc generalnie w namiocie gnój. Gdy zasypiam, deszcz nadal trochę siąpi.

Dzień 6:

Târnăveni (RO) – Cârţa (RO)

110 km | 1085 m

Rano, gdy podłączam telefon do powerbanku spotyka mnie niemiła niespodzianka – nie ładuje. A wskaźnik baterii pokazuje jedyne 5%. Lekka załamka, bo przecież w tej sytuacji nie będę miał kontaktu z rodziną, a dodatkowo nie zrobię żadnych zdjęć. Podejrzewam, że to wina wejścia micro USB w telefonie. Po ogarnięciu gnoju, podjeżdżam na stację benzynową którą mijałem wieczorem i zagaduję do obsługi, czy może kojarzą gdzie mógłbym to naprawić. Gościu słysząc angielski tylko posłuchał, odwrócił się i… sobie poszedł 🙂 W ubikacji podłączam jeszcze telefon do ładowarki sieciowej i moje obawy się potwierdzają. Postanawiam wrócić do Târnăveni i spróbować szczęścia u dziewczyny z małego sklepiku, która zagadała dzień wcześnie jak robiłem zakupy, skąd jadę itp.

Wcześniej po drodze znajduję jednak serwis GSM. Pokazuje gościowi w czym rzecz, jednak po podłączeniu telefonu do jego ładowarki wszystko działa jak należy. Okazało się, że to sam kabelek jest problemem, co jest dla mnie bardzo dobrą wiadomością. Po zakupie nowego za 20LEI (20zł) morale poszybowało zdecydowanie w górę, więc ochoczo ruszam dalej 🙂

Pogoda dziś dopisuje, więc jedzie się świetnie. Trochę krążę po ładnym centrum Medias, a kawałek za miastem, pomimo małej obsuwki czasowej, zatrzymuję się przy napotkanym prywatnym zbiorniku, gdzie robię obiad i pranie

Już w miarę ogarnięty ruszam dalej, po drodze mijając wiele klimatycznych wiosek. Popołudniami ludzie siedzą całymi rodzinami przy swoich domostwach. Wydają się bardzo sympatyczni, nierzadko ktoś mi macha, najczęściej dzieci 🙂 Jadę niespiesznie, napawając się tym sielankowym klimatem. Mijam np. uśmiechniętą panią z gnojówką, panów z trawą i ładne domki.

Wieczorem na horyzoncie zaczyna być widoczne pasmo Gór Fogaraskich. Odczuwam wielką satysfakcję, że udało mi się tutaj dojechać o własnych siłach. Gdzieś tam, po drugiej stronie znajduje się cel mojej wycieczki :). Na nocleg wybieram ładną polanę z widokiem na góry. Już jutro czeka mnie podjazd słynną Drogą Transfogaraską.

Dzień 7:

Cârţa (RO) – Căpăţânenii Ungureni (RO)

106 km | 4297 m

O poranku podziwiam widok i po solidnym śniadaniu ruszam w kierunku DN7C, by zacząć prawie 40 km mozolnego podjazdu, na wysokość ponad 2000m. Początkowo droga wznosi się powoli na otwartej przestrzeni, a ruch samochodowy jest niewielki.

Z czasem zarówno ruch, jak i nachylenie przybiera na sile, a widoki robią się coraz ciekawsze.

Powyżej 1500 m roślinność i krajobrazy przypominają już tatrzańskie. Trasa pnie się długimi zakosami. Z góry wygląda to bardziej imponująco.

Na samej przełęczy istne targowisko, więc nawet się nie zatrzymuję na dłużej, tylko śmigam najdłuższym tunelem Rumunii na drugą stronę. Sama droga położona malowniczo, jednak nie zrobiła na mnie jakiegoś olbrzymiego wrażenia. Przede wszystkim klimat psuje masa samochodów i turystów. Spotykam też sporo motocyklistów na polskich rejestracjach. Nie po to tu przyjechałem 🙂

Po drugiej stronie ruch jakby mniejszy. Liczyłem na długi i przyjemny zjazd, jednak okazuje się, że jakość asfaltu jest dość kiepska, więc tylko się tłukę w dół. Gdy zjeżdżam w okolice jeziora Vidraru, również przychodzi mi się rozczarować. Zamiast malowniczej drogi nad zbiornikiem, jak sobie to wyobrażałem, jadę dziurawą drogą, która jest serią męczących chopek, a cały widok zasłaniają drzewa. Dopiero nad zaporą otwiera się ciekawszy widok. Foto na zaporze obowiązkowe 😉

Z utęsknieniem wypatruję jakiegoś lokalu, gdzie mógłbym zjeść porządny ciepły posiłek. W końcu moim oczom ukazuje się cel mojej wycieczki, czyli Zamek Poenari.

Po dotarciu do stóp wzgórza, przypinam rower i ruszam na pieszą wspinaczkę. A żeby dojść pod zamek, trzeba pokonać 1440 schodów. No to idę i po pokonaniu prawie wszystkich okazuje się, że o tej godzinie, to jest już zamknięte… 🙂 Wygląda więc na to, że muszę zostać w okolicy do jutra, by rano zaatakować ponownie. Zjeżdżam więc kawałek do małej miejscowości Căpăţânenii Ungureni, gdzie robię zakupy. Planuję się rozbić gdzieś w pobliżu, jednak pod sklepem zaczepiają mnie miejscowi, którzy sobie popijają piwko. Ostatecznie dosiadam się do nich i siedzimy tak do północy, spędzając czas na pogaduszkach. Jeden z nich proponuje mi nocleg u siebie w pokoju. Odmawiam jednak i koniec końców nocuję na wskazanym przez nich trawniku pod domem.

Dzień 8:

Căpăţânenii Ungureni (RO) – Novaci (RO) 

154 km | 1767 m

Rano korzystam z kranika z wodą i podjeżdżam na śniadanie do sprawdzonej dzień wcześniej restauracji. Czuję już zakwasy po wczorajszym rajdzie po schodach, a zaraz czeka mnie ponowna wspinaczka 😉 (Te zakwasy będę jeszcze czuł przez kolejne 3 dni jazdy).

Wdrapuję się w końcu na górę pod zamek i pstrykam fotki. Warto było tu wejść, bo widok na okolicę jest piękny.

Biorę kilka pamiątek dla żony i ruszam w dół. Dzisiaj planuję dostać się w okolice miejscowości Novaci, gdzie ma swój początek Droga DN67C, czyli Transalpina, którą mam zamiar przedostać się z powrotem na północną część Karpat Południowych. Jest to najwyżej położona droga Rumunii – osiąga 2145 m na przełęczy Urdele.

Początkowo jadę więc na południe do miejscowości Curtea de Argeș z piękną cerkwią.

Dalej odbijam na zachód w kierunku Râmnicu Vâlcea, gdzie przekraczam rzekę Olt. Po drodze zaczepiam wiejskich chłopaków czyszczących felgi swojegoBMW z prośbą o trochę benzyny do wyczyszczenia łańcucha

Początkowo źle mnie zrozumieli i dali mi wielki pędzel ze stałym smarem 🙂 Nawet sami pomagają mi wyczyścić łańcuch, więc dziękuję i jadę dalej. Już w Novaci, po zmroku, zaskakuje mnie seria mocnych ścianek po kilkanaście %. Jestem obładowany zakupami, więc męczą i dobijają mnie mocno. Planowałem rozbić się już wcześniej, jednak jest sporo zabudowań i ciężko z odpowiednim miejscem. Tym sposobem, nieplanowanie, ląduję na stromym i ciemnym początku Transalpiny.

Jadę trochę na czuja, bo widać niewiele. Jestem trochę zły, że nie rozbiłem się wcześniej, bo tutaj po ciemku będzie bieda znaleźć jakieś miejsce. Dojeżdżam jednak do stacji benzynowej. Mówię sobie, że rozbijam się choćby za nią, jednak pozytywne zaskoczenie jest takie, że naprzeciwko jest dziki camping, gdzie stoi nawet jedna przyczepa. Rozbijam się więc z wielką ulgą, pomimo że nocuję przy samej drodze (zdjęcie namiotu już o poranku).

Tutaj już powoli zaczynam się obawiać o ataki niedźwiedzi (w rumuńskich Karpatach jest ich najwięcej w Europie), więc całe jedzenie ląduje na noc poza namiotem.