Czas spędzony w Alcie i dojazd na lotnisko
O poranku zbieramy się do na lotnisko, by ogarnąć Stasiowi bilety powrotne. Przy ubikacjach spotykam jeszcze kolegę Pablo. Jak widać camping jako najtańsza opcja noclegowa jest wybierana przez wielu zawodników 😉 Najtańszy pokój jaki udało mi się znaleźć poza tym, to koszt rzędu 700-800 zł za noc, a w hotelach to już 1000+.

Sam mam samolot do Krakowa dopiero w piątek. W wyobrżeniach przed startem miałem taką wizję, że jeśli uda mi się dojechać odpowiednio wcześniej (a udało się), to wykorzystam sobie ten czas na spokojny turystyczny przejazd z Nordkapp do Alty i zwiedzanie Norwegii. Niestety rzeczywistoś jest taka, że jest ponuro i deszczowo, a norweskie ceny spędzają sen z powiek. Pomijając koszty noclegu (mógłbym się przenieść do namiotu), nie widzi mi się już biedowanie na najtańszym jedzeniu z marketu przez kolejne dni. Zaczynam się więc poważnie zastanawiać nad przebukowaniem biletu na jutrzejszy lot do Warszawy.
Gdy jedziemy do centrum, spotykamy Łukasza Mirowskiego, czyli kolejnego z polskich uczestników. Łukasz dojechał dwa dni przed nami i nocuje na campingu niedaleko nas. Teraz idzie pieszo, bo spakował i zostawił już rower w sklepie rowerowym w mieście. Umawiamy się że na ostatnią noc dołączy do nas i się żegnamy. Przy zakupie biletu trochę zawirowań, ale w końcu udaje się wszystko załatwić. Sam ostatecznie postanawiam że jednak też polecę jutro z chłopakami.

Robimy zakupy w markecie i po powrocie urządzamy sobie wieczorem małe posiedzenie. Tym razem nie brakuje nam prowiantu 😉 Na lotnisko ruszamy wcześnie rano, bo trzeba jeszcze zorganizować pakowanie sprzętu. W sklepie z farbami pytamy o folię stercz. O dziwo nie posiadają takiej na stanie, jedynie oferują na wpół zużytą rolkę której sami używają do pakowania materiałów. Jedyne 70 zł i już jedziemy dalej w kierunku lotniska. Utwierdzam się w przekonaniu, że wcześniejsza ucieczka stąd to dobry pomysł 😉

Samo lotnisko jest niewielkie i odprawa idzie bardzo sprawnie. W Oslo mamy międzylądowanie i przez okno obserwujemy jak obsługa rzuca naszym sprzętem przy przeładunku. Po dotarciu do Warszawy, każdy rozjeżdża się w swoja stronę. Po odebraniu bagażu odkrywam, że niestety zarówno rower jak i kuferek są uszkodzone.

Trochę schodzi mi na prowizorycznych naprawach i już po ciemku wyruszam w kierunku Ożarowa Mazowieckiego. Po drodze wjeżdżam na trasę którą jechałem podczas maratonu, tym razem w przeciwnym kierunku 😉 Niedaleko miasta, już dobrze po północy rozbijam namiot w zaroślach.

Powrót:
Warszawa (Polska) – Dębołęka (Polska) – Kalisz (Polska)

Jako że jestem w Polsce przed czasem, postanawiam odwiedzić rodzinę na Kujawach. Kontynuuję więc jazdę trasą maratonu aż do Łowicza. Jak na złość znów jest pod wiatr 😉 Na rynku robię przerwę obiadową w znanym mi już lokalu z MPP 2016. W końcu mogę porządnie i bez pośpiechu pojeść, a przy tym nie zbankrutować 🙂 Nie odmawiam też sobie postojów na stacjach benzynowych i McD w Kutnie. Na szczęście achilles i kolana maja się dobrze, więc ból w końcówce w Norwegii był typowo przeciążeniowy.
Po niecałych 200 km melduję się na miejscu, w Dębołęce. Zostaję odpowiednio ugoszczony i kolejny dzień upływa mi przyjemnie na opowieściach w gronie rodzinnym i odpoczynku 🙂 Następnego ranka wyruszam w kierunku Kalisza, gdzie wsiadam do pociągu i wracam do Katowic. Jeszcze tylko 6 km z dworca pod dom i kończy się moja intensywna przygoda 🙂

Podsumowanie
No to najpierw cyferki – w ciągu 14 dni, 22 godzin i 56 minut przejechałem 4332 kilometry, co oznacza że każdej doby pokonywałem ich średnio 290. Spośród 130 zawodników którzy stanęli na starcie, na metę dotarło 77. Ja pojawiłem się tam jako 34 z kolei.
Najbardziej na trasie dawały w kość upały, ale za to mieliśmy taryfę ulgową jeśli chodzi o opady. Deszcz dał mi się we znaki jedynie w końcówce, a przecież w tych rejonach mogło być pod tym względem naprawdę o wiele gorzej. Demotywująco działał przeciwny wiatr, który mi towarzyszył na większej części trasy – na szczęście nie był jakiś bardzo silny. No ale nieprzewidywalność warunków jest jak by nie patrzeć jednym z głównych smaczków na takich długodystansowych imprezach.
Przede wszystkim cieszę się, że udało mi się przejechać całość trasy i zaliczyć swego rodzaju mekkę wielu podróżników, czyli Przylądek Północny. Były to bardzo intensywne dwa tygodnie – nie tylko pod względem czasu spędzonego na siodełku, ale również mnogości nowych wrażeń i różnego rodzaju stanów ciała i ducha 😉 Długodystansowa jazda daje mi wiele frajdy, choć nieraz podczas jazdy człowiek pluje sobie w brodę że wybrał sobie akurat takie, a nie inne hobby J Mnie osobiście w tym wszystkim najbardziej kręci… przemieszczanie się. Uwielbiam obserwować zmieniające się krajobrazy, przekraczać granice państw, a nawet (jak w tym przypadku), doświadczać zmian w długości dnia, związanych bezpośrednio z przebytym przeze mnie dystansem. Wszystkie poranki witam na rowerze i mogę obserwować każdy zachód słońca na trasie. Lubię! J Dodatkowym i ważnym dla mnie urozmaiceniem są noclegi na łonie natury. Nie taszczę ze sobą namiotu tylko po to by zaoszczędzić na noclegach, choć to też wielki atut. Uważam, że jadąc od kwatery do kwatery straciłbym wiele z tej przygody. Z pewnością można by w ten sposób urwać co nieco z wyniku, ale nie on jest dla mnie najważniejszy. Nie znaczy to, że się obijałem, bo dałem z siebie bardzo dużo, a rywalizację na trasie dało się wyczuć niejednokrotnie. Dużo satysfakcji daje mi świadomość, że wszystko co potrzebne mam ze sobą i jestem w stanie w każdym momencie po prostu rozłożyć się spać. Lubię nie wiedzieć gdzie danego dnia wyląduję i takie noclegi są dla mnie równie ważnym elementem jak sama jazda w całej tej przygodzie 😉 Pomimo, że dodatkowy bagaż wchodził w nogi mocno (szczególnie na podjazdach), to nie żałowałem ani przez chwilę że zdecydowałem się jechać z właśnie z namiotem.
Bardzo fajnie było stanąć na starcie we Włoszech z innymi rodakami, a następnie spotykać i poznawać na trasie innych w podobny sposób zakręconych ludzi z całego świata.
Na koniec wielkie podziękowania dla mojej żony Laury 🙂 za wsparcie w przygotowaniach, motywację i opiekę nad najmłodszym członkiem rodziny w czasie gdy tata postanowił szlajać się po Europie 😉 Również dla mojej mamy i siostry, za doping i wsparcie, także gdy skandynawskie ceny drenowały niepokojąco konto. Dziękuję także wszystkim którzy mnie dopingowali na bieżąco podczas jazdy, a szczególnie tym, którzy poświęcili swój czas i środki żeby wyjechać bezpośrednio na trasę się spotkać – to było bardzo miłe! 🙂
