Katowice – Raciniewo – Bydgoszcz
Czyli odwiedziny u Pawła Jumpera, sprawdzić czy naprawdę jest wysoko 😉 W zasadzie na pomysł tego stricte atencyjnego wyjazdu wpadłem już na początku roku, ale nie był on jakimś priorytetem, bo trasę w rejony Torunia mam już przejechaną kilka razy. Wiem że na super widoki nie ma tam co liczyć, więc stwierdzam że listopadowy krótki dzień i długa noc będą w sam raz 😉 Prognozy jak na te porę roku całkiem optymistyczne – brak opadów (najważniejsze) i południowy wiatr. No to jadę.
Start chwilę po godzinie 7 rano. Planowałem wcześniej, żeby wykorzystać puste drogi podczas przejazdu przez aglomerację katowicką, ale jest sobota, więc nie jest najgorzej. Praktycznie do 10 towarzyszą mi mniejsze bądź większe mgły. Trochę mnie to martwi, bo jeśli kolejna noc będzie podobna, to będzie kiepsko – kilkanaście godzin po ciemku w takich warunkach oznacza już proszenie się o kłopoty. Jest chłodno i wilgotno, ale wiatr sprzyja, więc pierwsze 80 km do Częstochowy leci na pamięć, ze średnią w granicach 30 km/h. Tutaj postój na tortillę śniadaniową (lubię) i sałatkę w McD. Gniazdko do którego się podpinam nie ma obudowy, więc na wierzchu wystają niezaizolowane elementy. Niebezpiecznie, więc powiadamiam obsługę. Niestety nikt do końca mojej wizyty nikt nie przyszedł się zainteresować. Chyba potrzebują konkretnego incydentu żeby szybko zareagować. Słabo.
Dalej klasycznie drogą na Łask. Nuda. W Buczku zatrzymuję się jeszcze na nieplanowany postój w sprawdzonym zajeździe. Średnia nadal 30 (z wiatrem, jak ten śmieć), wiec mimo wszystko zmierzch witam zgodnie z planem, ze wskazaniem 200 km na liczniku.
Teraz będzie już tylko wolniej. Sprzyjający wiatr cichnie, a chęć złapania nowej gminy (Świnice Warckie) oznacza konieczność zjechania na boczne drogi gorszej jakości. Dalej w ciemnościach koszę Grabów i Olszówkę. Robi się coraz chłodniej, a na niebie pojawia się wielki księżyc w pełni. Fajnie, nawet bez świateł jest dość jasno. Z drugiej strony takie bezchmurne niebo może oznaczać, że będzie chłodniej niż przewidywałem. Mój „zapas” ubraniowy w postaci długich rękawiczek, rękawów i długich spodni zostawiam więc na później, by się za bardzo nie przyzwyczajać do ciepłego 😉 Każdy postój powyżej 5 minut oznacza więc mały wypizg, co motywuje do jazdy z większą dyscypliną.
Tym sposobem, Wisłę na moście w Toruniu przekraczam z ulgą, dobre 2 godziny wcześniej niż zamierzałem. Nie mogę jednak zajechać na legendarne miejsce skoku Pawła Jumpera po ciemku, więc postanawiam wykorzystać dostępność stacji benzynowej i robię tu dłuższy, bo około 2h postój na herbatę i zapiekanki. Mógłbym wprawdzie wydłużyć trasę i pojechać bardziej dookoła, ale po prostu mi się nie chce. Tyle godzin jazdy nocą bez żadnych widoków jest zdecydowanie nudne. Na plus prawie zerowy ruch samochodowy i możliwość przebywania sam ze sobą.
Przy ciepłej herbatce udaje mi się nawet na chwilę zamknąć oczy i tym samym dać im odpocząć. Jakoś o 3:30 ruszam dalej wzdłuż Wisły. By zaliczyć gminę Zławieś Wielka tłukę się po jakichś dziurach. Dalej odbijam po Łubiankę, a następnie Kijewo Szlacheckie. Jedzie się dość ciężko – w miarę zbliżania się świtu jest coraz chłodniej, a wielogodzinna jazda w niskich temperaturach potęguje zmęczenie.
W Unisławiu, czyli bardzo blisko mojego celu ma być stacja Orlen, na której planuje przeczekać pozostałą godzinę do wschodu słońca, jednak na miejscu okazuje się, że jest czynna dopiero od 7:00. Postanawiam więc nie czekać dłużej i po wjechaniu do Raciniewa odbijam w ulicę Długa i po betonowych płytach pokonuje ostatnią prosta do mojego celu 😉
No i jestem! Po ciemku niewiele jeszcze widać, ale to miejsce rozpoznaję bezbłędnie. Czekam godzinę aż zrobi się jasno, i pałaszuję owsiane ciastko zwycięstwa 😉 Obok legendarnego budynku znajduje się zadaszona wiata, z pozostałościami zdewastowanych dystrybutorów paliwa. Pstrykam pamiątkowe fotki i ruszam w kierunku Dąbrowy Chełmińskiej, czyli ostatniej nowej gminy tegoż wypadu.
Po powrocie na lewy brzeg Wisły witam Bydgoszcz, skąd wracam pociągiem do Katowic, tym samym kończąc swoją „wycieczkę”. Do odjazdu mam jednak dobre 3 godziny, więc mogę się jeszcze pokręcić po mieście i zjeść śniadanie. Cóż, pomimo że to był mój chyba najbardziej durny cel ze wszystkich dotychczasowych, to osiągnięcie go dało mi wielką frajdę 😀