Tyskie ulice

Kiedyś siedząc w pracy, uderzyła mi do głowy pewna głupia myśl: „a gdyby tak przejechać wszystkie ulice w mieście na rowerze…”

Zacząłem myśleć czy to wykonalne i nawet niedługo potem zacząłem kontrolnie jeździć, jednak po zrobieniu około 10% porzuciłem pomysł na dobre 2 lata. Jednak gdzieś z tyłu głowy cały czas mi to siedziało, a w tym czasie choroba rowerowa postępowała i w końcu zajęła również te obszary mózgu 😉

Po tym czasie zacząłem zabawę od nowa, już bardziej zdeterminowany. Postanowiłem robić to bez jakiejś spinki, po prostu w dni kiedy pogoda nie sprzyja dalszym wypadom poza miasto. Najczęściej były to niedziele lub święta – wtedy ruch na ulicach był niewielki i jeździło się dużo bezpieczniej i przyjemniej.

Początkowo podzieliłem plan miasta na 4 części, gdzie granicami były DK44 i DK1. Ponieważ pierwsza część poszła całkiem sprawnie, to przyjąłem zbyt optymistycznie, że zrobię to w 4 etapach. Jednak rzeczywistość zweryfikowała plany. Najtrudniejszą okazała się część południowo – zachodnia. Bardzo duże zagęszczenie ulic i osiedli. Dodatkowo mieściła ona starą część miasta, gdzie brukowane uliczki ostro dały w kość moim nadgarstkom.
To właśnie dłonie, nadgarstki i rower ucierpiały najbardziej. Ogromna ilość błotnistych i szutrowych ścieżek, niezliczone ilości pokonanych krawężników, trawników itp. Choć nie było łatwo, to całość wspominam z sentymentem 🙂
W trakcie jazdy po niewielkich osiedlach, obszczekały mnie setki psów. Z kolei jeżdżąc po terenach przemysłowych w dni wolne, wzbudziłem czujność niejednego emeryta siedzącego w budce na bramie 😉 Dziwne spojrzenia ludzi, bo ktoś im podjeżdża bądź kręci się po posesji też były na porządku dziennym.

Nie obyło się tez bez incydentów. Miesiąc temu jedna z jazd zakończyła się na rondzie, gdzie kierowca nie ustąpił mi pierwszeństwa i musiałem się ratować. Skończyło się na uszkodzeniach roweru, ja na szczęście nie ucierpiałem. Przedwczoraj z kolei 2 razy ujechałem na śliskich liściach. Skończyło się na drobnych stłuczeniach.

Uprzedzając pytania: nie, nie planuję w ten sposób zaliczać innych miast 😉 Tychy to miasto gdzie się wychowałem i spędziłem 30 lat życia. Jeżdżąc po jego wszystkich zakamarkach, mogłem wspominać różne historie i ludzi, o których często całkowicie zapomniałem. Było więc wiele uśmiechów pod nosem, ale też smutnych lub żenujących wspomnień 🙂 Istna defragmentacja mózgu 🙂

Podsumowując

Łącznie z dojazdami musiałem przejechać około 950 km w miejskich warunkach. Udało się przejechać wzdłuż wszystkich ulic na terenie miasta Tychy, które mają swoją nazwę i są ogólnodostępne (np. cześć niektórych leży na terenie firm itp.) Z czasem zacząłem też wjeżdżać na parkingi, ścieżki rowerowe, przecinać aleje w parkach. Początkowo miało być to tylko „ekstra”, jednak gdy dojeżdżałem do kolejnych, to po prostu musiałem odbić, bo dręczyła mnie myśl „tam zaliczyłeś a tutaj nie? Dlaczego?” 😉 W sumie skończyło się na 7 wycieczkach. Najdłuższa liczyła 225 km.

 

Na koniec kwiatek dla małżonki! 🙂